poniedziałek, 29 sierpnia 2011

TUSAL - odsłona sierpniowa

W moim słoiczku zebrało się już trochę resztek mulinki.
 Słoiczek skromny, przyczepiłam tylko zawieszkę powstałą z bezużytecznej tekturki i tak samo bezużytecznego kawałka sznurka. Na tekturce malutka szpulka wyhaftowana specjalnie na tą okazję.
Pozostaje tylko czekać na więcej resztek...



czwartek, 25 sierpnia 2011

nowe...

Dziękuję bardzo za poochwały mojego ostatniego hafciku! Miło mi strasznie.
Chciałabym teraz pokazać nad czym siedzę obecnie. Siedzę to za dużo powiedziane, raczej przysiadam na chwilkę i znowu uciekam do innych zajęć.



 Stokrotki w naparstkach zawładnęły moimi myślami od kiedy je zobaczyłam tego lata. Dłubię więc sobie po trochę, przy okazji zbierając resztki do TUSAL-owego słoiczka.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Chciałoby się powiedzieć...

...haft ukończony. Tymczasem gapa ze mnie. Tak się spieszyłam, że zapomniałam o dodaniu backstitchy w trzech miejscach ;). Imbryczek leży wyprasowany od początku tygodnia, a ja pewna, że w 100% gotowy, haftuję sobie kolejny obrazek. Dopiero na zdjęciu zauważyłam braki.



Biegnę to poprawić.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Janów Podlaski

Wczoraj po raz kolejny odwiedziłam stadninę w Janowie Podlaskim. Piękna pogoda i konie. Idealna wycieczka...











piątek, 5 sierpnia 2011

na finiszu

Po ponad tygodniowej przerwie zasiadłam wczoraj znowu do imbryczka. Oto efekt.


czwartek, 4 sierpnia 2011

Delft

Nie wiem, czy powodem mojego przestoju jest rzeczywiście brak czasu, czy też brak ochoty na haft. Ostatnie dni mijają w tempie ekspresowym. Jak aktualnie nie remontujemy (własnymi rękoma oczywiście) to podróżujemy. W weekend mieliśmy istny maraton po lubelszczyźnie. Efektem jest zmęczenie ... a zmęczone ręce nie mają ochoty łapać się za haft.
Dzisiaj zamiast efektów hafciarskich zamieszczę źródło mojego zamiłowania do wzorów z Delft.
Rok temu odwiedziłam to holenderskie miasteczko. Wyczytałam o nim w przewodniku i wiedziałam, że muszę tam pojechać. Odwiedziłam jedną wytwórnię, która produkuje oryginalne "delftowskie" (?) wyroby.



Wewnątrz można posłuchać historii wytwórni, zobaczyć produkcję, a nawet proces nanoszenia wzorów
(czywiście ręcznie) . Można też odbyć kurs zdobienia. Na koniec sklep pełen wyrobów.



Ceny niekiedy powalające. Niestety, za jakość trzeba zapłacić. W innych miejscach pełno jest podróbek, niejednokrotnie tańszych. Ja i tak wolę zapłacić i posiadać coś oryginalnego, wytworzonego ręcznie według starej receptury.



Na koniec kilka widoczków z tego uroczego miasteczka, typowo dla Holandii, poprzecinanego kanałami.